Bój kwatermistrzów
Pułk za pułkiem cwałował. Co słabszy żołnierz spadał z kulbaki. Błahy z niego strzelec – pomyślał mimochodem stojący na miedzy szlachcic z zaścianka. Kiedy oficerowie ustrojeni w peruki z harcapami zatrzymali swoje szwadrony szukając miejsca na popas, kwatermistrze rozbiegli się po wioskach i rozpoczęło się bezlitosne zdobywanie prowiantu. Co bardziej przezorni i zahartowani w niezliczonych przygodach włodarze wyciągali z lamusa worki pszenicy, podwórze jeszcze rano rozbrzmiewające gdakaniem i gęganiem opustoszało, buhaja szybko odprowadzono do pobliskiego zagajnika, bojąc się nade wszystko, by wygłodniałe pułki nie zatratowały stojących jeszcze na polach zbóż.
Arendarz, co dzierżawił pobliską karczmę zbudowaną na kształt korabia, zatarasował drzwi do piwnicy, gdzie trzymał omszałe beczki przedniego wina i antałki miodu. Nie wszyscy zdążyli zawczasu zadbać o swój dobytek. Gdziekolwiek pojawił się kwatermistrz, żegnał go żałosny lament. Toż to istna grabież! Nie został ani półsztuczek płótna, ani masła faska. Chętnie bym im skórę wymłócił – zza węgła mruknął szlachcic z zaścianka machając szerpentyną.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz